Ostatnia niedziela to powrót do tego, co dla mnie stało się "normą" od momentu katastrofy pod Smoleńskiem - towarzyszenie za pośrednictwem mediów Parze Prezydenckiej, tym razem w ich ostatniej drodze wiodącej na Wawel.
Gdy w Krakowie ucichło - u nas w domu wieczorny "zryw": jedziemy pod pomnik Katynia, bo jest taka potrzeba bycia tam, bycia z innymi choć przez chwilę, choć w milczeniu.
Wzruszają pozostawione zdjęcia, wypisane słowa pożegnania, wiersze, dziecięce rysunki i ten niesamowicie pachnący i bijący ciepłem dywan z kwiatów i zniczy, który akurat tego wieczoru przybrał kształt serca. Serca, które gdzieś w centrum jakby paradoksalnie "wygasło", ale na obrzeżach ciągle płonie, ponieważ ciągle przybywa płonących światełek.
Tu przychodzi mi na myśl skojarzenie, że wraz ze śmiercią, czy inną stratą, umiera - wygasa jakaś cząstka nas. Jest to nieuchronne, ale pociągające za sobą odrodzenie może w nieco innym wymiarze.
Tu przychodzi mi na myśl skojarzenie, że wraz ze śmiercią, czy inną stratą, umiera - wygasa jakaś cząstka nas. Jest to nieuchronne, ale pociągające za sobą odrodzenie może w nieco innym wymiarze.
Oby serce nigdy nie zgasło, w tych sprawach wielkich i małych...
No comments:
Post a Comment