Myśląc o hospicjum, cofam
się do początku lat osiemdziesiątych
kiedy to w Poznaniu rodził się ruch
hospicyjny.
Uczono nas jak opiekować się pacjentem
w terminalnym stadium
choroby nowotworowej,
jak dotykać zarówno jego ciała jak i duszy.
Symbolem
hospicjum był m.in. motyl,
który w swej delikatności i ulotności
pokazywał jaką
metamorfozę przechodzi człowiek
zarówno w swoim życiu fizycznym jak i duchowym.
Podczas
jednych z warsztatów wystąpiła Anna – wolontariuszka.
Była to kobieta niezwykła
nie tylko dlatego,
że miała na sobie bluzkę z wielkim kolorowym motylem.
Opowiadała
nam jak odchodził jej mąż.
W ostatnim stadium choroby nowotworowej,
zapadał na kilka dni w
śpiączkę wątrobową,
a gdy się wybudzał bardzo cierpiał.
W pewnym momencie małżonkowie
razem z zespołem lekarzy,
zaczęli myśleć o tym, aby zrezygnować z tzw.
uporczywej terapii
i pozwolić mu spokojnie umrzeć.
Gdy kolejnym wybudzeniom,
towarzyszył coraz trudniejszy do zniesienia ból,
wspólnie zdecydowali się na
rozstanie.
Kiedy zapadł w śpiączkę odłączono aparaturę,
a Anna
odprowadziła go do bram Nieba,
pomimo, że po ludzku pociągało to za sobą bolesną
rozłąkę.
Minęło sporo czasu.
Wierzę, że Anna jest już w Niebie,
a u Jego bram
czekał na nią ukochany mąż.
No comments:
Post a Comment