.

.

Thursday 26 August 2010

w kruchym życiu

Wróciłam po pracy zmęczona. Z niemałą ulgą ucieszyłam się chwilą wytchnienia. Nagle telefon od rodziców. W słuchawce usłyszałam słaby głos mamy:
- Jest źle, tracę przytomność.
Boże, znowu! Już jadę. Tylko z Koronką do Miłosierdzia jestem w stanie jakoś przejechać przez miasto i zaakceptować nieuchronny upływ czasu, który akurat w takim momencie chciałabym, aby się zatrzymał.

W końcu docieram. Widzę, w apogeum cierpienia, nie tylko ciało mamy, ale i jej duszę.
- Zawołaj księdza, niech mi pomoże wreszcie odejść z tego świata. Nikomu nie jestem potrzebna, tylko jeszcze ten mój kochany wnuk...

Zadrżałam, jeszcze nigdy nie usłyszałam od niej takich słów.

Póki co walczymy. Kilka drobnych zabiegów, podanie leków, próba wyciszenia drgawek i niech czas tym razem płynie jak najszybciej, żeby leki zadziałały, żeby było lepiej, żeby nie cierpiała...

Siedzimy w milczeniu, bo rozmowa przeszkadza.

W końcu długo oczekiwany moment:
- Wiesz, chyba już po najgorszym. Coś ze mnie schodzi.

Kontrola parametrów - jest rzeczywiście lepiej. Chwała Bogu! 
Zaczynamy cichutko rozmawiać. Powraca do życia, do jej małych planów, ale jakże ważnych w jej kruchym życiu... ale ciągle jeszcze ŻYCIU... którego ubywa z dnia na dzień... w drodze do ŚWIATŁA...


No comments: